Forum www.fbrjw.pl Strona Główna www.fbrjw.pl
Forum Bractwa Rycerskiego Joannitów i Wikingów
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Gra w kości i Historia Polski

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.fbrjw.pl Strona Główna -> Filmy, Artykuły, Publikacje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Freja
Administrator
Administrator



Dołączył: 11 Paź 2012
Posty: 153
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opole

PostWysłany: Nie 3:08, 25 Lis 2012    Temat postu: Gra w kości i Historia Polski

Zapraszam do lektury !!!



Gra w kości[; fragmenty Posłowia Przemysława Urbańczyka i Od autorki Elżbiety Cherezińskiej

Przemysław Urbańczyk: Ta książka jest owocem pomysłu i talentu Elżbiety Cherezińskiej, która zdołała mnie przekonać do współpracy. Piszę „zdołała”, gdyż musiała przezwyciężyć mój sceptycyzm odnośnie skutków połączenia zimnej analizy danych z wyobraźnią wykraczającą śmiało poza dostępne informacje.

Elżbieta Cherezińska: Nie wiem, czy często się zdarza, by teoria naukowa stała się inspiracją do powstania książki. Ale mnie właśnie się to przytrafiło: Trudne początki Polski Przemysława Urbańczyka, połknęłam jednym tchem, jak najlepszą powieść (…). Spójność pomysłu Autora, jego zaskakująca prostota i jednocześnie urocza obrazoburczość, uwiodły moją wyobraźnię. Właściwie kończąc czytać tamtą książkę, już pisałam własną.

P. Urbańczyk: Spotkaliśmy się tylko raz. Rozmawialiśmy niecałą godzinę. Sceptyk z entuzjastką. Tradycjonalista z wizjonerką.

E. Cherezińska: Książka o Chrobrym panoszyła się w mojej wyobraźni. Chrobry jest cudownie nierówny, umykający jednoznacznym ocenom (…). Lubię go żywego, bezczelnego, zwyczajnego. Wydaje mi się tak współczesny.

P. Urbańczyk: Zaangażowanie „poważnego” badacza w przedsięwzięcie „artystyczne” wydawało się grą co najmniej ryzykowną. Ewidentne sprzeczności dały nową jakość - o dziwo, zamiast zazgrzytać, zaiskrzyło.

E. Cherezińska: Chrobry żył na tyle długo, że w jego biografii można znaleźć wiele powieściowych fabuł. Wybrałam ten jeden fragment, tych „pięć lat z życia” świadomie, szukając punktu zaczepienia Gry w jednym z naszych narodowych mitów założycielskich, jednym z „punktów mocy”.

P. Urbańczyk: Nie chciałem znać szczegółów zaplanowanej fabuły, ani intrygi, żeby uniknąć pokusy wtrącania się w autorską wizję Elżbiety Cherezińskiej. Chłonąłem kolejne „odcinki” pilnując, aby rzeczywistość powieściowa zawarła maksimum zgodności z wiedzą historyczno-archeologiczną. Powstał tekst wielopoziomowy (…). Splatają się w nim fakty uznane przez naukę z pomysłami prawdopodobnymi, choć nie potwierdzonymi źródłowo oraz z wątkami całkowicie wymyślonymi. (…) całość zdaje się trafnie oddawać polityczno-emocjonalną atmosferę wydarzeń sprzed tysiąca lat. Nigdy się nie dowiemy, czy Bolesław Chrobry i Otto III tak myśleli, ale jestem przekonany, że tak mogli myśleć.

E. Cherezińska: Historia to polityka, tyle że widziana z dystansu. Historia to ludzie, których ożywiamy, wyciągając spod płyt grobowców. Nie, nie jestem wariatką, do której obcy mówią nocami. Oni ani nie są dla mnie obcy, ani nie są dla mnie historią. Tysiąc lat? Nie szkodzi.


i tutaj fragment na zachęte ! --->


– I co dalej, książę? – Zarad stał nad skrzynią zbitą z solidnych desek. Nawet nie próbował iść do domu, przywitać się z żoną czy choćby przebrać po powrocie. Znał swojego księcia i wiedział, że ten będzie chciał z nim rozmawiać natychmiast, bez chwili zwłoki.

Wyprawa do Prusów powiodła się, Zarad przywiózł księciu ciało Wojciecha. Nie czuł jednak pełnej satysfakcji, właściwiej byłoby rzec: miał złożone uczucia. Po pierwsze, uważał, iż stanowczo przepłacił. Wykupienie zwłok za czyste złoto, waga za wagę, wydawało mu się ceną aż nadto wygórowaną, nawet w przypadku Sławnikowica, potomka książąt Libickich i brata ich dobrego towarzysza, Sobiesława. Po drugie, kupował zwłoki bez głowy, wszak ta była w Gnieźnie już wcześniej. On sam widział Wojciecha parę razy, ale trudno mu było ot tak, po prostu, po bezgłowym trupie uznać, iż płaci za to, czego chce książę. W tym względzie musiał zaufać Prusom. A z zaufaniem do obcych nigdy nie było u niego nadzwyczajnie. Po trzecie zaś, i to najbardziej psuło humor Zarada, zwłoki, które kupował, nie pasowały do tego, czym być powinny. Zarad widział w życiu wiele trupów. Przy księciu ciągle jest co robić, nie ma mowy o wylegiwaniu się na łożu, przy żonie. Wie, jak wyglądają ciała spalonych, bo niejeden gród zdobywali ogniem. Nie raz przeszukiwał pobojowisko, nieobce są mu obrzęknięte twarze umarłych, sczerniałe krwawe rany, wydarte ciałom kończyny, muchy nie dające się odpędzić od trupów. Ścierwnice, trupnice, gnilne robaki, wszystkie te larwy śmierci widział już na własne oczy. Czuł smród trucheł, patrzył, jak owady przerabiają żyjących kiedyś ludzi w śmiertelne łajno. Widywał i topielców, ich różowe i sine ciała, skórę zsuwającą się z dłoni niczym rękawice, obrzęknięte od wody brzuchy i opuchnięte nogi.

Wojciecha uśmiercono, wbijając mu włócznię w plecy. Potem obcięto mu głowę, a ciało wrzucono do zimnej wody. Dalej, wedle relacji samych Prusów, po kilku dniach, gdy topielec wypłynął na powierzchnię, wyłowiono go, zapakowano w konopny worek, wrzucono do dołu i przywalono kamieniami przesypywanymi piaskiem. Przeleżał więc w tym dole niecałe dwa miesiące. Odkopywano zwłoki już w asyście Zarada, więc widział, że to, co wyjęto z ziemi, było tym samym, co później kupował. Oczywiście nim przystąpił do targu, kazał otworzyć worek i pokazać sobie zwłoki.

Trup był w świetnym stanie i to właśnie nie dawało mu spokoju. Jego odzież, koszula, suknia, biskupi wełniany płaszcz zniszczone były przez gnicie daleko więcej niż samo ciało. Zarad wciąż przeliczał czas w pamięci: dziesięć dni od śmierci rybak zabrał głowę i wyruszył do Poznania. Szedł, wedle tego, co mówi, dwadzieścia dni. Trzy dni potem książę go wysłał do Prusów. Pięć dni podróż, dwa dni szukania właściwego miejsca, jeden dzień obserwacji, dwa dni rozmów z tymi ciemniakami. Razem: czterdzieści trzy dni. A trup wygląda, jakby życie z niego zabrano ledwie wczoraj. Nie, nie był na tyle naiwny, by dać się Prusom okpić bez żadnej gwarancji, w końcu zapłacił za niego czystym złotem! Prusowie zaklinali się na wszystkich swoich ciemnych bożków, że to ciało biskupa. Zgadzał się ubiór, rana w plecach po włóczni i brak głowy. Ale na wszelki wypadek zażądał od nich zakładnika, jako zastawu. Powiedział, że jeśli brat Wojciecha nie rozpozna ciała, to zakładnik zginie taką samą śmiercią, jak biskup. I wziął jedynego syna ich kapłana i wodza, człowieka o imieniu Sikko. Gówniarz spętany i pilnowany stoi teraz na podwórcu, przy jego wozie.

– I co dalej, książę? – Zarad powtórzył pytanie, bo Bolesław zdawał się zapomnieć, że mu je zadano.

– Idź do domu i ciesz się żoną, bo nie wiem, jak długo w nim zabawisz. A ludziom rozgłoś, że wyprawa zakończyła się sukcesem i ciało męczennika Chrystusa jest w Poznaniu.

– A Sobiesław? Myślałem, że pokażemy mu zwłoki, że poprosimy, by je rozpoznał…

– Rozpozna. Ogłoś, że od jutra skrzynia wystawiona będzie w kościele.

– Jak każesz.
– Zarad! Wracaj. Klucz od skrzyni mi zostaw!
fragemnt zaczerpnięty ze strony autorki ---> [link widoczny dla zalogowanych]

Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freja
Administrator
Administrator



Dołączył: 11 Paź 2012
Posty: 153
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Opole

PostWysłany: Sob 22:42, 01 Gru 2012    Temat postu: Fragemnt: Kolczuga na gołym ciele

Otto obudził w Bolesławie króla. Władcą był już dawno, ale przy cesarzu naprawdę poczuł się królem. Cokolwiek o nim nie mówić, Otto był człowiekiem wyjątkowym. Przy nim Bolesław czuł się ciągnięty w górę, czuł się kimś lepszym, niż był w istocie. Więcej, gdy młody mówił o idei cesarstwa bożego, Bolesław rozumiał go, do głębi go rozumiał! W gruncie rzeczy od początku była między nimi jakaś trudna do nazwania więź. To, co najważniejsze, powiedzieli sobie w cztery oczy, bez tłumaczy, bez całego tego dworskiego orszaku! Są i takie sprawy, których nie wypowiedzieli, a które w nich tkwiły, jakby obudzone spotkaniem. Wiążąc się z Ottonem, Bolesław wiedział, że staje się wrogiem cesarstwa wschodniego. Że staje naprzeciw swojego najbliższego sąsiada, Władymira, jakby wyzywał go na pojedynek. Tak, chciał tego! Chciał wyzwać Władymira i ukorzyć go! Nie miał ku temu żadnego pretekstu, żadnego powodu, prócz jednego: pożądał jego kijowskiego tronu. Dlatego godził się na wszystkie konsekwencje bycia „wschodnią rubieżą cesarstwa”, bo jego własne, dzikie serce tego chciało. Nawet jeżeli Otto rozumiał to nieco inaczej i mniej krwawo. Zresztą cesarz po prostu za dużo przebywa w kościele, a za mało na wojnie. Nic ponadto. Gdyby spędzili razem więcej czasu, Bolesław obudziłby w nim mężczyznę, pokazał mu, że wojny nie trzeba się bać. Chociaż nawiedzały go i takie myśli, w których wracało wspomnienie kwedlinburskiej mszy wielkanocnej, najdziwniejszego nabożeństwa w jego życiu. Kim naprawdę był Otto? Czego naprawdę chciał od niego?

Teraz jechali w las. Zeschłe liście i mech spod końskich kopyt, gałęzie uderzające po twarzy. Tyle sprzecznych uczuć! Cierpienie odrzuconej Świętosławy, ból siostry przebiegał mu po plecach. Śmierć Olava, który był mu tak bliski, z którym rozminęli się w drodze bez własnej winy i woli. Obraz płonącego statku i przyjaciela skaczącego do wody. Może przeżył? Bzdura. Nikt tego nie mógł przeżyć. Oblicze Swena, z brodą splecioną w warkoczyki, śmiejąca się twarz szwagra, jego dudniący głos wypełniający całą hallę królewskiego Roskilde. Idź do diabła, Swen! Rozbiłeś w pył moją skandynawską politykę, ale jeszcze cię dopadnę! Dorwę cię!

Psiakrew! Popędził konia. Wiatr owiewający twarz przypomniał mu Ungera. Kiedyś, gdy tak samo, jak dzisiaj na Swena, wściekał się na porażkę swej libickiej rozgrywki, jego biskup powiedział, iż ze śmierci Wojciecha wyciągnie więcej niż z jego życia. I tak było! Unger miał rację. Może więc z gruzów polityki północnej też powstanie coś dobrego? Ach, gdyby potrafił być cierpliwszy! Ale jego cierpliwość jest wiecznie chora! Szybciej! Nogami uderzył końskie boki! Szybciej! Chce jechać tak prędko, by wyprzedzić swoje troski! By je przegonić! Zostawić za sobą nadętą twarz Gaudentego, wredne oblicze Gizylera, stary, a niedobry profil Willigisa, tych wszystkich książąt Rzeszy, którzy musieli schylić przed nim głowy, a wciąż każdym gestem pokazywali mu, co o nim myślą! Zmyć z siebie brud targowiska dworskiej próżności, ślady uścisków dłoni, od których biło fałszem, jak trupim jadem! Dzisiaj chce uciec, utopić troski w miodzie, zapomnieć, kim jest i po co żyje. Ten jeden dzień. Tylko on, przyjaciele i polowanie na wilki.

(…)

Gerbert zerwał się z fotela. Otto, który jeszcze przed chwilą słuchał go, pijąc źródlaną wodę z kielicha, upadł nagle na kamienną posadzkę.

– Ottonie…!

Uniósł jego głowę i położył sobie na kolanach. Przyłożył ucho do jego ust, by sprawdzić, czy oddycha. Oddychał, ale czoło miał spocone i zimne. Spod cesarskiej purpurowej szaty wychyliła się ciężka włosiennica. Gerbert odsunął ją i zobaczył, iż pod pokutną koszulą ciało Ottona jest obtarte do krwi. Żywa krew przykrywała zaschnięte strupy. Ach, więc Otto nosił ją od dawna! Wsunął rękę na jego pierś, by poczuć bicie serca. Uderzało wolnym, nieregularnym rytmem. Pod palcami Gerbert wyczuł coś jeszcze. Cesarz na piersi miał zawieszony kosmyk zetlałych ludzkich włosów.

(…)

– A nie możemy po prostu zostać „drużyną zbrojną Chrystusa Pana i Ungera biskupa”? Co, nie brzmi dobrze? Musimy wybierać, czy chcemy być wojami czy księżmi? Mnie się taki wybór nie podoba. Tak, jak było, było najlepiej! Amen i basta!

Ojciec Filip miał z „młodziankami” poważny kłopot. Dwóch z nich postanowiło wstąpić do klasztoru – eremu wybudowanego w Międzyrzeczu, ale pozostali nie chcieli zamykać się na zawsze przed światem zbrojnych uciech.

– Ojcze Filipie, jesteśmy stworzeni do wojskowej służby Bożej. Ale nie do włosiennic i korzonków!

– Kolczuga na gołym ciele! Próbował ojciec? Ja pokażę! To jest umartwienie! Do kości można się spokutować! To jest gwarancja żelaznego zdrowia!

– Opuść koszulę, braciszku, opuść! Młodziankowie kochani, nie można tak dłużej, bo wszyscy pójdziemy żywcem do piekła! Nie można służyć Bogu i łamać Jego praw. Nie jesteście klerykami, musimy skończyć z tym kłamstwem raz na zawsze.

– Jest rozwiązanie – wtrącił Zarad, który właśnie szedł od Bolesława. – Przybyli już misjonarze przysłani z Italii przez cesarza. Książę chce, by natychmiast objęli klasztor w Międzyrzeczu. Ale obawiamy się pozostawić ich samym sobie, bo tam tereny niepewne. Młodzi, życzeniem księcia, będą strażą eremu. Nie z bliska, lecz z daleka, by braciom nie przeszkadzać w zamartwianiach.

Filip przeżegnał się i przewrócił oczyma! Solidna misja przydałaby się najbliższym współpracownikom księcia.

– Zaradzie, bój się Boga! Eremici się umartwiają, nie „zamartwiają”! Zamartwiam się ja, gdy słucham takich rzeczy!

Zarad wzruszył ramionami i kiwnął głową. Jego zdaniem wychodzi na to samo. Młodziankowie byli usatysfakcjonowani.

– Wolno nam będzie nosić broń otwarcie?

– Tak, będziecie pełnoprawną strażą eremu.

– Ale czy dalej będziemy drużyną Ungera? W habitach, z krzyżami?

– Nie, nie musicie chodzić w kieckach. Normalnie uzbrojeni.

– Ale krzyże możemy sobie zostawić? Bez krzyży na piersiach to nie to samo!

– A Przebój, nasz wojewod, będzie miał ten duży krzyż do noszenia? Taki, jak zawsze mieliśmy na drogę?

Zarad się zdenerwował. To już nie byli jego chłopcy. Dwa lata na kościelnej służbie zmieniły ich w „krzyżowe potwory”. Tak właśnie nazywali ich pozostali członkowie młodej, książęcej drużyny. Zazdrościli „młodziankom” ciągłych podróży. Ta dwunastka była dalej niż większość starych wojów księcia! Ich opowieści o cudach Rawenny krążą po całym grodzie. Ba, nawet Bolesław nie był tak daleko! Rozbestwili się na kościelnym wikcie jak wszyscy diabli! Teraz, gdy sami wrócili z Rawenny z pismem dla biskupa i księcia, zachowywali się jak udzielni książęta! Unger miał do nich wielką słabość. A książę niczego nie odmawiał Ungerowi! Zarad te wszystkie kościelne ozdobniki, krzyże nie krzyże, postanowił więc zostawić w gestii biskupa, bo sam się na tym zupełnie nie znał! Machnął ręką i kazał się młodym szykować do drogi.


[link widoczny dla zalogowanych]

Zapraszam do czytania Smile Freja

!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.fbrjw.pl Strona Główna -> Filmy, Artykuły, Publikacje Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin